polować impf (perfective upolować) ( transitive, hunting) to hunt, to chase. ( intransitive, hunting) to hunt, to go hunting. Przekazał też na kogo "polowali" żołnierze. Jump to. Sections of this page. Accessibility Help. Press alt + / to open this menu. Facebook. Email or phone: Password: Tłumaczenia w kontekście hasła "które oni polowali" z polskiego na niemiecki od Reverso Context: Nie mogłem nawet dojrzeć małp na które oni polowali tymi strzałkami. Translations in context of "na niego" in Polish-English from Reverso Context: na niego oko, na niego uwagi, na niego patrzeć, na niego czekać, nie zwracaj na niego uwagi Tłumaczenia w kontekście hasła "Polowali na nas" z polskiego na hiszpański od Reverso Context: Polowali na nas ludzie, którzy powinni się nas bać. Tomek na wojennej ścieżce – trzeci tom z cyklu powieści Alfreda Szklarskiego, opowiadający o przygodach Tomka Wilmowskiego, wydany po raz pierwszy w 1959.. Fabuła. Akcja książki tym razem rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych i Meksyku, gdzie odzyskując siły po nieprzyjemnym zdarzeniu z szarżą nosorożca w Afryce, do którego doszło podczas wydarzeń opisanych w książce Brazylijski okres biografii Lévi-Straussa był jednym z kluczowych dla jego rozwoju umysłowego. W latach 1938-1939 prowadził badania terenowe wśród tamtejszych Indian, kilka lat później Nie wybacz za cierpienia i każdą wylaną łzę. Za najmniejszą nawet krew przelana i śmierć dawno zapomnianą. Learn the fascinating origin of the Polowali surname; its meaning & distribution. Unlock your family history in the largest database of last names. Polowali in Provinsi Sulawesi Selatan is a city in Indonesia about 934 mi (or 1,504 km) east of Jakarta, the country's capital city. Local time in Polowali is now 09:38 PM (Thursday). The local timezone is named Asia / Makassar with an UTC offset of 8 hours. We know of 8 airports in the vicinity of Polowali, of which one is a larger airport. neev. "Indiańska kuchnia nie jest zbiorem tylko typowych dla Indian i tylko przez nich przyrządzanych tu to wszystko o jedzeniu, co w jakiś sposób wiąże się z Indianami. Są więc jadłospisy, ciekawostki kulinarne no i ostatnie jednak nie zawsze są przepisami samych Indian, ale są przytoczone z tego względu, że albo do ich wykonania wykorzystuje się składniki pochodzące pierwotnie z Ziemi Indian, albo też dlatego, że ich nazwa mocno wiąże się z samymi Indianami, lub też z zamieszkiwanymi przez nich terenami. A tak jak różniły się między sobą poszczególne plemiona indiańskie, tak i też różnił się sposób ich odżywiania. Może więc na początek przyjrzymy się nieco tym różnicom, przemierzając obie Ameryki od Alaski do Ziemi Północno-Zachodniego Wybrzeża Pacyfiku byli społecznością o gospodarce myśliwsko-rybacko-zbierackiej, znającą odpowiednie sposoby konserwowania żywności. Środowisko naturalne dostarczało im wiele hojnych dóbr: łososia wędzono i magazynowano na zimę, jagody i korzonki w postaci konserw także przechowywano na mroźne dni. Kobiety zbierały ponadto rozmaite skorupiaki, które później przyrządzały w specjalny Thompson z Kolumbii Brytyjskiej zbierali korzenie dzikiego słonecznika, piekli je i spożywali. Traktowali słoneczniki jak jakieś tajemnicze istoty, toteż obchodzenie się z nimi wymagało przestrzegania wielu reguł. Kobiety wygrzebujące lub przyrządzające te korzenie musiały żyć w czystości, mężczyznom zaś nie wolno było zbliżać się do miejsca zupy warzywnej Indian Thompson: głowy łososi, korzenie lewisii, cebule szachownicy, cebule lilii Lilium columbianum, jagody świdośliwy, suszone sproszkowane korzenie orlicy Pteridium aquilinum, siekana dzika cebula i korzenie potrawą Indian Kwakiutl jest gluckaston – niezbyt apetycznie wyglądająca, ale wyśmienicie smakująca czarna papka podawana na gorąco, składająca się z wodorostów i kukurydzy. Północnoamerykańscy Indianie Beothuk z Nowej Funlandii jadali rodzaj wysuszonego na słońcu ciasta zrobionego z jaj oraz coś w rodzaju puddingu zawiniętego w jelito i złożonego z tłuszczu foki, wątroby, jaj i innych Chippewa do celów spożywczych wykorzystywali głóg, zgniatając jego owoce w rękach, formując pozyskaną miazgę w małe placuszki i (bez gotowania) susząc to na korze brzozowej. Był to zapas jedzenia pozostawiany na miesiące zimowe. Przed spożyciem należało to zagotować. Podobne placuszki robili też z wydrylowanych owoców czeremchy. Na początku lata Indianie Chippewa nacinali i odrywali korę topoli osikowej, a wtedy między nią a drewnem pojawiał się słodkawy syrop, który zbierali w rurkę wykonaną z kory brzozowej i mogli to przechowywać przez krótki okres czasu. Był to przysmak szczególnie lubiany przez dzieci i młodzież. Ryż wodny spożywany był przez Indian Chippewa na wiele sposobów. Gotowali go więc w wodzie i podawali do jedzenia wraz z cukrem klonowym, lub bez niego. Gotowali go wraz z mięsem. Wkładali też do kociołka tłuszcz i piekli w nim ryż wodny poczym przyprawiano go cukrem klonowym. Często też tak przyrządzony ryż łączyli z borówkami Vaccinium angustifolium by mieć pożywienie na czas podróży. Ryż wodny, w stanie surowym, przechowywali też przez zimę z uprzednio wymienioną odmianą borówki po to, by móc na wiosnę je zagotować i smakowicie zjeść. Upieczony uprzednio ryż wodny, wrzucali też do rosołu z mięsa lub ryby, i gotowano aż do jego zmiękczenia. Indianie Chippewa gotowali również i plewy pozostałe po wymłóceniu ryżu, uważając je za niezły Michalik w książce „Wojownicy gwieździstych tarcz” (wyd. 1999) napisał 1. „Prawie wszystkie plemiona ze wschodniej Kanady ogromnie ceniły klon cukrowy. Pierwszym zwiastunem wiosny było dla nich pojawienie się gotowego do spożycia soku klonowego, który zaczynały wysysać ptaki, pracowicie kłujące dziobami korę drzew klonowych. Przed przystąpieniem do ściągania soku Indianie składali duchom drzew ofiarę dymu tytoniowego, dziękując klonom za cenny dar i przepraszając je za zabieranie ich krwi. Sok pije się tuż po zebraniu do odpowiednich naczyń, dobry jest w postaci sfermentowanej, jeszcze cenniejszy jako syrop uzyskany po nieskomplikowanej, ale czasochłonnej przeróbce surowego soku. Stwardniały syrop klonowy przez cały rok zastępował Indianom cukier, służył jako przyprawa do pieczenia mięsa i innych potraw. Oskrobiny z kotłów, używanych do warzenia soku, z powodzeniem zastępowały słodycze i były ulubionym przysmakiem nie tylko dzieci.” 2. „Odżibwejowie, Winnebago, Menomini i Potawatomi znad Wielkich Jezior wyruszali co roku pod koniec lata na łodziach zwanych kanu pomiędzy nadbrzeżne szuwary, zbierając ziarna dzikiego ryżu, gatunku trawy pokrewnej ryżowi. Dla niektórych lokalnych grup było to podstawowe pożywienie, równie ważne jak kukurydza dla Hopiów czy Irokezów; czasami nawet wysiewano dziki ryż na wybranych bagniskach i mokradłach. Indianie wierzyli, że dziki ryż jest darem bohatera kulturowego – Wielkiego Zająca. Podczas zimy obumiera i wiosną ponownie się odradza, ale nikt nie wie dokładnie, w którym miejscu linii brzegowej wyrośnie tego roku. Zbiory ryżu poprzedzają liczne ceremonie o obrzędy oraz wybór ‘wodza ryżowego’, który poprowadzi łodzie żniwiarzy na jeziora. Po żniwach ryżowych każda rodzina, która przygotowała posiłek z nowych zbiorów, zazwyczaj pierwszą miskę potrawy zanosiła do wigwamu najstarszego szamana w osadzie. Przeważnie była to pożywna zupa ryżowa z dodatkiem kaczego mięsa i aromatycznych przypraw ziołowych. Szaman zapalał ceremonialną fajkę i modlił się: Dziękuję ci, Wielki Duchu, że mogliśmy dożyć chwili, aby raz jeszcze spożywać święty ryż.” 3. „Indianie z północnego płaskowyżu Ameryki Północnej traktowali dziko rosnące korzenie kamasji (cama) za jeden z głównych rodzajów swojego pożywienia. Zawierające sporo skrobi bulwy gotowano przez kilka dni, otrzymując smaczne, pożywne danie. Niektóre plemiona gromadziły zapasy surowych korzeni na zimę, niekiedy spożywano je w celach obrzędowych. Przy zbieraniu kamasji kobiety najpierw odmawiały modlitwy do słońca, gdyż roślinę uważano za jego dar, potem prosiły ziemię, aby zrodziła wiele bulw również w następnym roku.”Indianie Chippewa ścinali kwiaty trojeści Asclepias syraca, dusili je i zjadali jak konfitury. Mówili, że pokarm tego rodzaju zjadano przed świętami, dzięki czemu można było zjeść więcej innego pokarmu. Spożywali też korzeń grochu dzikiego, po uprzednim jego ugotowaniu. Niezbyt pewnie określony gatunek astra rosnącego koło jeziora Superior w Minnesocie dostarczał Indianom Chippewa liści, które gotowali wraz z rybą i razem z nią też były zjadane. Kwiaty i pączki koelii Koelia virginiana używali jako przyprawy do mięsa i rosołu. Indianie Chippewa korzeń kopytnika Asarum canadense określali jako „apetyczny” i dodawali do gotowanego pożywienia. Nitki z kukurydzy, zwane „włosami kukurydzy” suszyli przed ogniem i dodawali do rosołu jako przyprawę. Mówili, że zarówno zagęszczają one zupę, jak i nadają jej przyjemny smak. Indianie Chippewa zbierali jesienią rurkowate korzenie strzałki Sagittaria latifolia, zwane „ziemniakami”, wiązali je w pęki i suszyli zawieszali nad głowami w wigwamach. Później, po ugotowaniu, zjadano je. Karbieniec Lycopus asper nazywali „wronimi ziemniakami”, suszyli a potem gotowali i zjadali. Indianie Chippewa zjadali owoce mącznicy Arctostaphylos Kalispel i Blackfoot smakowali w korzeniach rośliny cams, które szczególnie obficie rosną na wschodnich zboczach Gór Skalistych. Korzenie te wykopywano, gotowano i suszono. Bulwy zbierano podczas kwitnienia; od połowy czerwca do połowy lipca. Pieczono je w dołach. W wykopanym dole rozpalano duże ognisko, które następnie pokrywano płaskimi kamieniami. Po kilku godzinach, gdy kamienie i ziemia w dole były już bardzo gorące, usuwano węgla i popiół. Dół wykładano trawą i prawie do pełna napełniano bulwami camas. Na nie kładziono warstwę trawy i warstwę gałęzi. Wszystko przykrywano 10 - centymetrową warstwą ziemi. Na tym samym miejscu rozpalano ogień i podtrzymywano go jeden, lub dwa, dni - w zależności od ilości zebranych otwierano dół, zbierały się wokół niego małe dzieci i zlizywały bardzo słodki sok, zbierający się na trawie i gałęziach. Świeżo upieczone korzenie camas smakują jak pieczone kasztany doprawione odrobiną ziemniaków. Wyjęte z dołu korzenie suszono następnie na słońcu i przechowywano w woreczkach. Czasami ucierano je i suszono razem z Sage o Indianach Równin powiedział:"W dawnych czasach ludzie głównie jedli trzy razy dziennie. Starzy ludzie jadali jednak częściej. Często byli zapraszani i częstowani jedzeniem, głównie mięsem; czasami zapraszano także kobiety. Niektórzy przynosili swoje własne talerze. Jeśli ofiarowano im więcej jedzenia niż mogli zjeść, szczególnie mięso, co się często zdarzało, kroili je na małe kawałeczki i na wierzbowych gałązkach zanosili do domu. Zupy zawierające różne rodzaje jagód zjadano oczywiście na miejscu. Nigdy nie słodzimy naszych zup i sosów, w zasadzie nawet nie mamy czym. Nie używaliśmy dzikiego miodu, ale wysysaliśmy słodkie substancje z dużych pszczół, które udało nam się zabić. Używaliśmy też soli, którą zbieraliśmy ze skał solnych, gdy mijaliśmy je po drodze. Sól przechowywaliśmy w skórzanych woreczkach."Przebywający na samym początku XIX wieku u Indian Blackfeet George Catlin opisał kilka tajników ich kuchni dotyczącej indyka:"Opodal wigwamu wodza wyżłobiono w ziemi otwór wykładając jego ścianki kamieniami i zaklejając otwory gliną. Do tego przedpotopowego pieca włożono starannie oczyszczonego indyka, napełnionego bawolim tłuszczem. Obłożono go jakimś zielem aromatycznym, przykryto warstwą kamieni i nad tym wszystkim zapalono obiecując sobie wiele po oczekującej mnie potrawie obserwowałem z zainteresowaniem inne przed ucztowe przygotowania, a mianowicie wypiek chleba i sporządzanie leguminy. Każda z tych funkcji wymagała odmiennych wypiekano w dużym kopulastym piecu, zrobionym z cegły i kamienia. W chwili gdy przyszedłem, rozpalano obok niego duże ognisko z aromatycznej sośniny. Rozeszła się przemiła woń. Skoro piec piekarski odpowiednio się rozgrzał, włożono doń ładnie wyrośnięte i zgrabnie uformowane partia kucharek przygotowywała dwie leguminy. Pierwsza z nich to małe placuszki z białej mąki, wonnych ziół w proszku i wody. Druga zwana piki stanowi obok bawolej pieczeni narodową potrawę indiańska. Piki jest zrobione z niebieskiej lub czerwonej kukurydzy, rzadko żółtej. Rozdrobnione z wodą ciasto rozsmarowuje się na dużej gładkiej jak szło płycie bazaltowej, pod którą pali się ognisko. W kilka minut ciasto jest upieczone. Pięknie zarumienioną warstwę zsuwają na czyste płótno i odpowiednio do ilości uczestników biesiady łamią na kawałki. Oryginalnie wygląda piki z czerwonej kukurydzy, jest bowiem koloru czerwonej róży. Zauważyłem, że Indianie używają tego pieczywa jak my biszkopcików przy jedzeniu przyznać, że uczta smakowała mi. Indyk nie był co prawda w smaku podobny do naszego, ale był tak dziwnie wonny i tak pięknie zarumieniony, że zjadłem go jako specjał."Tenże sam George Catlin docierając do Indian Mandan zanotował:"Sensację dla białego w mandańskim wigwamie stanowi podłoga. Chociaż ubita z gliny, jest jednak tak gładka i czysta, że robi wrażenie świeżo umytego półmiska porcelanowego. W środku podłogi jest otwór półtorametrowej średnicy, wyłożony dookoła bardzo starannie i ze zrozumieniem przeznaczenia, płaskimi kamieniami (...) Wisi nad nim dzień i noc na trójnogu garnek z mięsem bawolim, gdyż zarówno u Indian Mandan jak i u innych plemion (...) obowiązuje bezwzględne prawo głodny - może wejść - oto dewiza może wejść i pożywić się, a nikt z obecnych nie spyta się: kim jest, skąd przychodzi i dokąd zmierza?! W mniemaniu bowiem Indian gość, który zdołał przedostać się do środka wioski, pozostaje widocznie pod opieką Wielkiego Ducha.(...) U wrót swojego wigwamu oczekiwał mnie naczelny wódz Indian Mandan Malatahpa (Groźny wilk) i uprzejmym gestem zaprosił do wnętrza. Była to obszerna dziesięciometrowej średnicy kulista izba. Przed ogniskiem leżały ozdobne skóry, na których była skromna, składająca się z trzech dań, w dwóch naczyniach glinianych i jednym drewnianym. W dwóch leżało suszone mięso bawole i pemikan ze szpikiem, w trzecim mączka zrobiona z rzepy stepowej, zmieszanej z jagodami, przypominającymi smakiem te dania były tak smacznie i czysto podane, że nawet wybredniś europejski nie miałby wiele do zarzucenia. Pemikan i szpik są tak częstą potrawą u Indian Mandan, jak u nas chleb. Sporządza się go z wysuszonego i sproszkowanego mięsa bawolego. Szpik natomiast wytapia się i zlewa do pęcherza. Po wystudzeniu kraje się na kawałki i spożywa z mączką bawolą. Połączenie to przypomina chleb z masłem. Naturalnie, że ucztę poprzedziło wypalenie fajki, napełnionej tytoniem indiańskim. Gospodarz pierwszy pociągnął kilka razy, dmuchnąwszy w trzy strony świata, po czym przytknął cybuch do ust moich. Skoro i ja z kolei puściłem trzy dymki, wódz sięgnął po nóż, odkroił nim kawałek mięsa z żeber bawolich i rzucając go w ognisko, wyrzekł sakramentalne słowa: Ho-pe-ne-sze-wa-pa-sze, co oznacza: oto jest ofierze poprosił na migi, abym rozpoczął jeść. Jadłem sam, bo u północnych Indian istnieje zwyczaj, że wódz nigdy z gościem nie je, lecz mu usługuje, czyści, zapala i podaje fajkę i dopiero po wypalonym deserze sam wypada, że musiałem przy jedzeniu używać własnego noża, gdyż mile widzianemu gościowi nie wolno go przyjęcia zalegała grobowa cisza, chociaż w mieszkaniu znajdowało się 6 żon wodza, skulonych pod ścianą i oczekujących rozkazów swego władcy. Dziełem tych zapracowanych istot była cała uczta, nie wyłączając wypalenia z czarnej gliny naczyń i sporządzenie łyżek z rogów kozicy. Te ostatnie były tak misternie i z takim nakładem racy wyrobione, że się stały przezroczyste, jak szkło. (...) Kiedy wyszliśmy przed wigwam, zabrały się do wykończenia niedojedzonych resztek żony wodza, nie przestrzegając reguł ciszy i milczenia." Indianie Ameryki Północnej, polujący na duże zwierzęta (bizony, łosie, jelenie) zjadali prawie wszystkie ich części z wyjątkiem płuc, woreczka żółciowego i jeszcze jednego lub dwóch organów. Żołądki jadano przeważnie na surowo. Za wielki przysmak uważane było nienarodzone jeszcze cielę, wyciągnięte z dopiero co zabitej samicy, zwłaszcza bizona. Gotowane mięso takiego cielaka jest białe, bez smaku i mdłe. Cienkie jelita bizona czasami suszono, ale najczęściej wypychano je cienkimi paskami mięsa. Przed wypchaniem jelita wywracano na lewą stronę, by tym sposobem z mięsem stykał się pokrywający je słodkawy, biały tłuszcz. Tak sporządzone kiełbaski następnie opiekano, po czym wiązano końce, aby nie wypłynęły soki i gotowano w wodzie. Jest to wielki przysmak i gdy jest dobrze przyrządzony, rozsmakowują się w nim tak Indianie ja i gotowano lub pieczono. Zanim Indianie weszli w posiadanie kociołków, gotowali mięso na swój sposób. Aby to zrobić, wykopywali w ziemi dół, w który wkładali skórę nieowłosioną stroną do góry i przytwierdzano ja do ziemi kołkami. Na skórę władano mięso i wlewano wodę. Po tym wkładano do wody rozgrzane w ognisku do czerwoności kamienie, zmieniając je co chwilę, aż woda zrobiła się wrząca i mięso zostało lekko okresie, gdy udawało się zdobyć wielkie zapasy mięsa, suszono je by przechować na później. Grube kawałki mięsa cięto na długie, cienkie paski i suszono na słońcu. Gdy pogoda była nie sprzyjająca, mięso zawieszano w górnej części domu. Jeśli mięso było dobrego gatunku i właściwie zostało wysuszone, przyjmowało kształt półcentymetrowej grubości, bardzo kruchych także tłuszcz z tylnej części bizona i zjadano go z wysuszonego mięsa bizona robiono pemmikan. Wybierano do tego chude mięso, taki jak szynka, polędwica czy łopatka. Przed przystąpieniem do robienia pemmikanu, rozpalano dwa wielkie ogniska z suchego drzewa osikowego, które rozżarzano do czerwoności. Na węgle jednego z ognisk stare kobiety wrzucały paski wysuszonego mięsa i przypiekały je, nie pozwalając na przypalenie. Mięso tak podpieczone składano na nieowłosionej stronie skóry rozkładanej obok dłuższym przypiekaniu mięsa ognisko zaczynało dymić przez co mięso nabierało gorzkiego smaku. Aby tego uniknąć, dalsze przypiekanie robiono już na drugim ognisku. Niekiedy cykl przenoszenia się z jednego ogniska na drugie powtarzany był nawet kilka razy. Gdy zakończono już przypiekanie całego przeznaczonego na to mięsa, kruszono je na małe kawałki, a następnie ucierano na topiono w garnkach bizoni tłuszcz. Starte już mięso mieszano z krzepnącym tłuszczem w pojemniku wykonanym z bizoniej skóry. Do tej mieszanki dodawano często kwaśnych jagód. Po tym potrawę pakowano do specjalnie w tym celu przygotowanych skórzanych toreb, mogącym pomieścić nawet 50 kilogramów pemmikanu, upychając go i ubijając grubymi kijami. Po napełnieniu takiej torby, zaszywano ją, kładziono na ziemię, a kobiety ugniatały ją jeszcze nogami. Worki z pemmikanem dosuszano jeszcze przez pewien czas na słońcu. Później, wraz z przybyciem wonnych korzeni i jabłek, sposób przyrządzania pemmikanu został zmieniony i stał się pikantnym nadzieniem do ciast-pasztecików smażonych na Równin wielce cenili sobie owoce rośliny znanej jako szeferdia kanadyjska (Sheperdia canadensis). Suszono je w promieniach Słońca i magazynowano. W zimie mieszano je z tłuszczem i zjadano razem z mięsem. W późniejszych czasach, żyjąc w rezerwatach, mieszali je ze słoniną i używali do chleba, jak INDIGENA 4-5 / 2014-2015 opublikowało tekst Adama Piekarskiego zatytułowany „Niebiescy żołnierze nad rzeką Grand. Wojna z Indianami Arikara w 1823 roku jako prolog udziału amerykańskiej armii w ekspansji na zachód od Missisipi”, w którym autor między innymi napisał: „Wiosną czasami dryfowali na kawałkach topniejącego lodu i zbierali nadpsute kawałki bizonów, które zginęły w rzece podczas zimy, następnie gromadzili je na brzegu w jedno miejsce, a później wspólnie tam biesiadowali, jedząc padlinę. (Stirling 2000: 120).” Jerzy Gąssowski w wydanej w 1996 roku książce zatytułowanej „Indianie Ameryki Północnej” napisał: „Technologia przechowywania żywności, zwłaszcza w sezonach letnich, opierała się na suszeniu i wędzeniu mięsa. Specyficzna potrawa, zwana z języka cree pemmican, będąca mieszanką suszonego mięsa, tłuszczu oraz jagód, mogła być przechowywana przez długi czas. Pemmican wytwarzali również metysi kanadyjscy i Indianie położonych na południe Wielkich Równin.”W 1941 roku pewien Indianin Arapaho powiedział:- Podczas Tańca Słońca zawsze jemy psy. Sam ostatnio zabiłem młodego szczeniaka. Mięso było naprawdę Indianin Arapaho opowiadał:- Szczeniaki jedliśmy zanim one same zaczęły cokolwiek jeść. Były obierane tak jak kury; usuwano im wnętrzności, obcinano kończyny i gotowano. Jadłem je i smakowały wyśmienicie, jak wieprzowe Catlin, docierając na początku XIX wieku do Indian Sioux wraz z majorem Stanfordem i lekarzem McKenzie, tak oto pisał to wydarzenie:„Wprowadzono nas gościnnie, ale bez uniżoności na plac narad. Usiedliśmy na skórach pod namiotami wodzów, w otoczeniu starszych plemienia, poza placami których zgromadzili się wszyscy wojownicy, wraz z młodzieżą przygotowującą się do życia publicznego. Pośrodku wbito białą chorągiew na długim maszcie, do którego przywiązano fajkę pokoju. Opodal stał szereg kotłów buchających parą i wonią gotowanego mięsa. Przed gośćmi ustawiono drewniane misy i z takiegoż materiału zrobione Stanford ze zdziwieniem patrzył na te przygotowania, bo jadąc z Waszyngtonu widział raczej siebie ugotowanego, niż przygotowaną powitalną miał się za chwilę rozpocząć. Najwidoczniej jednak moda wygłaszani toastów jest ogólnoświatowa, skoro wódz plemienia w te słowa przemówił do majora:- Mój ojcze! Bardzo się cieszę, że tutaj jesteś. Moje serce zawsze się na twój widok radować będzie. Wielki ojciec [prezydent Stanów Zjednoczonych], który przysyła cię tutaj, jest bardzo bogaty, a my biedni. Ten, który obok ciebie siedzi [wskazał na mnie], jest naszym starym dobrym przyjacielem, ten drugi [lekarz] jest czarownikiem, który dużo ludzi wyleczył i choć u nas jeszcze nie był, witamy go mile. Wierzę mój ojcze, że będziesz miał wzgląd na nas, bo jesteśmy biedni. Ofiarowujemy więc wam dzisiaj nie mięso bizonie, bo tego jest dużo, ale nasze najwierniejsze tych słowach zdjął z głowy piękny pióropusz z orlich piór, koszulę, mokasyny, niedźwiedzie pazury nanizane na sznurze i położywszy to wszystko przed Stanfordem z dołączeniem pięknie rzeźbionej fajki udał się do wigwamu, skąd wkrótce wrócił owinięty w bawolą że major nie pozostał dłużny, obdarowując wodza tytoniem, strzelbą i jeszcze kilkunastu starszych tak, że przed majorem urosła góra podarunków, a zapasy tytoniu rozdawane Indianom zupełnie się się właściwa uczta, poprzedzona aktem wypalenia fajki pokoju, który, jako istota ceremoniału, musi się odbywać wśród najgłębszej ciszy. Nic więc dziwnego, że gdy nasz poczciwy Mc Kenzie zaczął szeptać do majora podczas wypalania fajki przez wodza, ten fajkę odrzucił i kazał sobie podać inną. Pocieszyłem skonfundowanego doktora, że postępek wodza nie był bynajmniej oznak gniewu, lecz troską o bezwzględną czystość obrzędu bratania się dusz. Niestety, to bratanie wymagało choćby pokosztowania psiej pieczeni. Położenie nasze było wprost fatalne. Nie wypadało odmówić pokosztowania takim sercem ofiarowanej strawy, a tu w gardle ściskało, a w żołądku się wywracało. Na szczęście wystarczyło umoczenie ust w sosie, bo skoro dano znać, że w okolicy pokazały się bizony, wódz zaprosił nas na polowanie.”Susan Żelazny Ząb, Indianka Cheyenne, w swoich wspomnieniach z pierwszej połowy XIX wieku powiedziała:„Kiedy byłam bardzo głodna, smakował mi każdy rodzaj mięsa. Jeśli nie było nic lepszego, dobre były szczenięta psów lub wilków. Stare psy i dorosłe wilki miały silny i nieprzyjemny zapach, którego nie lubiłam. Ulubionym mięsem Indian Cheyenne był bizon, łoś, jeleń, antylopa i owca wielkoroga. Najlepszym ze wszystkich był bizon. Nigdy nie znudziło nam się to jedzenie. Najgorsze mięso, jakie znam, to konserwy Białych, które oni kupują w sklepach. Nie mogę zrozumieć, jak mogą jeść coś takiego. Mięso to nie ma dobrego smaku. I jeszcze coś; nie podoba mi się jak to mięso błyszczy, gdy puszka jest otwarta.”Uroczyste spożywanie pokarmów u Indian Kiowa z połowy XIX wieku, opisane w sposób autentyczny, wyglądało następująco:Przy wejściu zrobił się jakiś ruch i do tipi weszła Mała Muszla. Za nią podążyły dwie jej siostry. Wszystkie niosły mosiężne kociołki z jedzeniem, które postawiły przy ogniu. Zza pasów wyciągnęły rzemienie do misek z tykw, które rodzina wodza miała dla gości, i położyły naczynia przed mężczyznami. Ci wyjęli łyżki z rogu bizona, które również mieli przywiązane o pasa. Niektórzy przynieśli ze sobą własne, drewniane było dobre. Siedzący Niedźwiedź i Orle Pióro ubili poprzedniego dnia dwa bizony a kobiety piekły ozory już od wczesnego rana. Zrobiły też długie sznury kiełbasek z krwi, przyprawione szałwią i dziką cebulą, zapakowane w jelito bizonie i pieczone na węgłach. Oczywiście było też suszone mięso, ugniecione ze śliwami ałyczy i osłodzone cukrem. Były nawet suszone i ugotowane ziarna kukurydzy pozyskane od Indian było poważnym zajęciem. Gdy mężczyźni napełnili swoje miski, Siedzący Niedźwiedź pomodlił się do Słońca i położył jedzenie na krawędzi paleniska w tipi. Po tym zaczęli dopiero jeść. Nikt nie rozmawiał. Napełniali swoje miski i opróżniali je. Kiedy skończyli, w mosiężnych kociołkach i zostało jeszcze jedzenie, które goście mogli zabrać ze sobą do swych na Zachód ciągnęły kryte wozy osadników tocząc się przez równiny, odkryto gatunek dziko rosnącej nasturcji. Nazwano ją "indiańską rzeżuchą". Plemiona zamieszkujące ten obszar spożywali zarówno jej kwiaty jak i liście, co dawało ich sałatkom specjalna plemion Wschodu zadawalała się jednym posiłkiem dziennie, na który składało się śniadanie i obiad jedzone razem przed południem. Zjadano wtedy syty posiłek z krzepką porcją dziczyzny lub gotowanej ryby, oraz różnymi odmianami pieczonych dyń lub ciasteczek robionych z miażdżonych orzechów laskowych. Pierwsi zazwyczaj jedli mężczyźni. To, co pozostawało, zjadały kobiety i dzieci. Posiłki zwykle jadano w ciszy siedząc lub stojąc. Mimo, że jadano raz dziennie, zawsze pod ręką każdy mógł znaleźć mamałygę z wszystkie pierwsze opisy podróżników odwiedzających Wschodnie Lasy Ameryki Północnej zawierają wzmianki o syropie 1671 roku jezuita Novrel napisał o "cieczy wypływającej pod koniec zimy z drzew, która znana jest jako woda klonowa. Chociaż Indianie zbierali sok, upuszczając go z klonów, to jednak ich prymitywne narzędzia uniemożliwiały im przetopienie go na cukier. Wraz z przybyciem Europejczyków i pojawieniem się ich żelaznych naczyń, Indianie szybko nauczyli się jak to należy robić. Syrop i cukier klonowy był wysoko ceniony i używany do słodzenia gotowanych owoców oraz do polepszania smaku i aromatu zup i suszonej Iroquois znad jeziora Finger zbierali cierpkie dzikie jagody i gotowali je ze syropem klonowym. Robili też mus owocowy. Wędzili węgorze z dodatkiem duszonego cząbru, nadziewali kaczki jabłkami i winogronami. Obracali go powoli nad trzaskającymi płomieniami, aż skórka przybierała kolor brązowy i stawała się chrupiąca, a mięso miękkie jak Iroquois mieli szczęście żyć nad czystymi, zimnymi jeziorami i rwącymi strumieniami, które obficie zaopatrywały ich w ryby. Ich ulubionym przysmakiem była ci'nega'gei, czyli zupa w roku 1743 u Indian Iroquois John Bartram pozostawił mam opis poczęstunku:"Przygotowane były trzy kotły indiańskiej zupy; kukurydzianej orz rzadkiej mamałygi z suszonymi węgorzami i innymi rozgotowanymi w niej rybami, a trzeci kocił stanowiły dynie i ich kwiaty gotowane w wodzie. Na koniec podano wielką miskę, pełną indiańskich klusek, sporządzonych z młodej, wilgotnej kukurydzy z dodatkiem gotowanej fasoli zawiniętej w kukurydziane liście, co stanowi bardzo suty pokarm."Węgorze, łowione w rzekach, spożywane były na surowo, po upieczeniu, po wysuszeniu lub po owędzeniu (jako zapas na zimę). Francuscy jezuici, którzy podróżowali w dół rzeki Św. Wawrzyńca i po krainie wokół jeziora Finger, często w swych wspomnieniach opisywali sposoby wędzenia węgorzy lub gotowaną z nich tłustą laskowe i pewne odmiany słodkich żołędzi jedzono nie tylko na surowo, lecz także suszono je na mączkę, która używano do wypieków i zup. Wypiekano z nich na przykład ciasteczka, które robiono mieszając mączkę orzechową z kukurydzianą i smażąc na tłuszczu. Olej orzechowy otrzymywany był poprzez gotowanie i używany jako przyprawa do warzyw i jako dodatek do Huron wyruszając w dalszą podróż, zabierali ze sobą zgniecioną i rozgotowaną kukurydzę w postaci kleiku. Potrawę taką nazywali Sagamite i spożywali ją dwa raz dziennie; wieczorem, po rozbiciu obozu i rano, przed jego opuszczeniem. Nie było to smaczne jedzenie, ale zaspakajało ich potrzeby. Jeśli mieli szczęście i okazję, to w czasie podróży łapali rybę, lub dwie i potem dodawali ją do tej kukurydzianej strumienie i jeziora Wschodnich Lasów Ameryki Północnej były pełną spiżarnią mieszkających tam Indian. Sama ziemia była piecem! Kobiety Indian Narraganset i Penobscot kopały w piasku głębokie doły, w które wrzucały gorące kamienie i wypełniały je małżami, ostrygami i wodorostami, urządzając nadmorskie pikniki. Często też w ten sam sposób piekły suszoną fasolę, pozostawiając ją w ziemi nawet przez kilka dni, aby przesiąkła wlanym na nią syropem klonowym. Wyciągnięta po pewnym czasie z takiego pieca fasola miała orzechowy smak, była soczysta i polukrowana wonnym, słodkim syropem. Szczególnym przysmakiem tych nadbrzeżnych Indian był homar olbrzymi, którego kobiety gotowały na parze i przyprawiały słodkim olejem z ziaren Pamunkey z północno-wschodniego wybrzeża USA sadzili kukurydzę, fasolę, melony, dynie i inne rośliny, które też wspólnie zbierali. Hodowli też słonecznik (rozsiewając go po ziemi), który służył im do robienia chleba i zupy. Pod dostatkiem też mieli czarnych borówek, poziomek, agrestu, owoców świdośliwy o orzechów. Używali też rodzimy ryż wodny. Cukier pozyskiwali z klonów. Polowali na wszystkie dzikie zwierzęta. Są też wzmianki o tym, że spożywali również ptasie jaja, szarańcze i chrząszcze. Zjadali też i żółwie pod postacią duszonej potrawy w garnku, którym była ich własna skorupa. Ryby łowili za pomocą łuku, dzidy i koszyka przypominającego Powhatan, Chickahominy i Cherokee cały czas miały pod ręka gotujące się kotły z zupami lub duszonymi potrawami. Był to ich sposób na wykorzystywanie resztek dziczyzny i drobiu. Przeważnie były to wiewiórki, króliki i indyki gotowane z kukurydzą, fasolą i pomidorami. Osadnicy z Jamestown nazywali to "pieczeniom Brunswick".Jedną z pierwszych potraw indiańskich, przyswojonych przez kolonizatorów, była mieszanka gotowanej fasoli i kukurydzy, przyrządzana z niedźwiedzim tłuszczem. Indianie nazywali to nisickquatach (kukurydza i fasola), ale Anglicy mówili na to po prostu w roku, jesienią, Indianie z plemion Algonquin wyruszali w wysokie regiony na zachód od Missisipi, by zebrać na zimę jak największe zapasy orzechów hikorowego drzewa. Nazywano je „pekan”. Same orzechy są nadzwyczaj delikatne w smaku i aromatyczne. Indianie ze słodkawego miąższu wyciskali powcohicora (hikorowe mleko) i dodawali do bulionu z bizona, placków kukurydzianych, mamałygi. Po odpowiedniej fermentacji mleko stawało się także wysoce upajającym trunkiem, podawanym podczas plemiennych świąt. Dziś pekany podaje się w Stanach Zjednoczonych jako szybką przekąskę – na południu obsmaża się je w maśle z dodatkiem bardzo ostrego sosu tabasco, na północy miesza się je tylko z migdałami i lekko Indian Cherokee były wspaniałymi kucharkami. Zbierały zieloną fasolę z pól, usuwały z nich włókna i suszyły na słońcu. Przyrządzały wykwintną duszoną dziczyznę, wiewiórki i króliki oraz robiły chleb z suszonej fasoli i mąki kukurydzianej. Muzeum Indian Cherokee z miasta Cherokee (Karolina Północna) jest patronem dorocznej uczty jadłospis takiej uczty, sporządzony w 1949 roku, zawierał taki oto zestaw: prażona kukurydza, jagody, poziomki, maliny, czarny bez, dzikie śliwki, dzikie jabłka, czereśnie, polne morele, różne gatunki winogron, jeżyny, agrest, orzechy (hikorowe, laskowe, włoskie i olejowe), napój nazywany sumacade, chleb (kasztanowy, fasolowy, mamałygowy, z dzikich pomidorów, słodkich pomidorów i z melasy), pieczeń z jeleni, pieczony pstrąg plamisty, pieczeń z bizon, smażone pieczarki, duszony szop, pieczeń z indyka, gotowane ziemniaki, pieczona kukurydza, mamałyga, gotowana fasola, dynia, kukurydza z fasolą, gotowane topinambury. Chleb kukurydziany, czyli spłaszczone placuszki robione z wody i mąki kukurydzianej, był podstawowym, codziennym pieczywem Indian Południa Ameryki Północnej. Zazwyczaj był on pieczony na drewnianych łopatkach w ognisku lub poprzez okładanie gorącymi węglami. Dlatego też Anglicy nazwali go "ciastkiem łopatkowym" lub "ciastem popiołowym".Podglądając indiańska kuchnię, koloniści szybko nauczyli się robić indiańskie pieczywo w indiański sposób. Robiąc go, posługiwali się jednak własną technologią, w wyniku czego pieczywo ich nie przypominało już dokładnie walorów indiańskiego chleba Indian Cherokee, Choctaw, Seminole, Pottawatomi, Creek i innych (plemion) znały setki przepisów, z których wiele jest dziś przysmakiem Stanozjednoczników. To one stworzyły succotash (kukurydzę z fasolą), pieczeń "Brunswick", chleb kukurydziany, mamałygę i mąkę mamałygową, palone orzechy, smażone, zielone pomidory, duszone świeże krewetki z różą kuchnia została opracowana przez Marka Cichomskiego wiele lat temu - źródło